pierzchnęła. Strzały jak grad świsnęły za pociskami, [ok]rzykiem[1] ogromnym rozległa się góra i okolica.
Z miasta ludzie powybiegali patrzeć na szturm [ten,] zdawało się im bowiem, że się zamek nie obro[ni.] Kietlicz zajadły, ludzi chciał prowadzić raz drugi [pon]awiając napaść, żołnierze mu się wzdragali. Nie [ch]cieli ginąć nadaremnie. Kilkuset było straconych z pokaleczonemi.
Stary, który z namiotu swego wyszedłszy patrzał, wprędce nazad do niego powrócił, wyglądać już nawet nie chcąc. Bolko zły z potłuczonemi na sobie blachami powrócił do niego.
Wymyślano sposoby różne. Ogień podkładać chciał Serb pod parkany, potem między mieszczany szukał takiego, coby do zamku się wśliznął i do otwarcia wrót straż przekupił. Słano do Juchima, aby nastręczył człowieka, żyd ramionami poruszał, ręce załamywał, ale nie umiał wskazać zdatnego pomocnika.
W namiocie księcia radzono bezustauku[2] i bez skutku.
On sam sparty na stole, słuchał tylko, rzadko wtrącając jakie słowo. Serb rozgorączkowany, zły poprzysięgał, że choćby miał życiem przypłacić do zamku się dostać musi. Niecierpliwiło go, że patrzał nań, a wziąć nie mógł. Słał nieustannie, chodził, ludzi ściągał, nagrody obiecywał, a wlokło się nie po myśli i Stary coraz mocniej był zasępiony. Słowa z niego dobyć było trudno, oprócz narzekania na zdradę. Wszystko się o ten zamek rozbijało.
Szedł często przed namiot swój, stawał, na Wawel patrzał długo, jakby go temi oczyma świecącemi z pod brwi rozrosłych chciał pożreć. Wracał potem, siadał, zasępiał się, a gdy syn po młodzieńczemu sypał przed nim słowy i nadziejami żywemi, potrząsał głową pogardliwie.
Minęło tak dni dziesiątek, wiosna przychodziła ciepła i sucha, ludziom było raźniej, lecz z obozu
- ↑ Brak części tekstu (usterka drukarska). Brakujące fragmenty uzupełniono na podstawie wydania I, Nakładu Spółki Wydawniczej Księgarzy w Warszawie, 1879 r. s.99—100.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – bezustanku.