wykradali się do miasta, a tam wszystkiego znajdując podostatkiem więcej myśleli o swawoli, niż o oblężeniu.
We dnie stawały kupy zbrojne naprzeciw wałów, na których ludzi nigdy nie brakło, zaczynano słowy ciskać jak kamieniami, łajać się, wyzywać i strzelać z łuków. Więcej z tego zabawy niż skutku.
— Nieboszczyka sługi, trupie wojsko! — wołano z dołu do góry.
— Rozbójniki! zdrajcy! — odpowiadano od zamku.
Leciał za tem belt[1], padał kamień, rwano się zdala do siebie, rosła złość, ale do zamku dostąpić nie było sposobu. Gdy im głodem grożono, oblężeni ćwierci mięsa wywieszali na okaz i wory mąki staczali umyślnie, okazując że zapasy mieli.
Mieszek po kilku tych dniach, Kietlicza wołać kazał.
— Kaźmierz może nadciągnąć i Ruś z nim — rzekł — w gołem polu obrona trudna, odejść przed niemi ze strachu, nie mogę... Na dole zamek warowny stawić i wały trzeba sypać...
Z początku na ten rozkaz pański potrząsano głowami, zamek drugi pod zamkiem wydawał się starszym niepotrzebny, wielu niebezpieczny, nazajutrz jednak powtórzył książę, iż mieć go chce; drzewo i kamienie ściągać zaczęto. Mieszek nie siedział już w namiocie, ale na pniaku, patrząc jak mu zamek budowano.
Wojsko musiało, pozrzucawszy zbroje, wziąć się do rydlów i toporów. Mała część tylko została na straży.
Z wierzchołka murów na Wawelu, Mikołaj i biskup Pełka patrzyli co się u stóp ich działo.
Gdy drzewo zwozić się zabrano, zaniepokoił się wojewoda, myśląc, że tarany do bicia bram i murów budować myślą, ale wkrótce się okazało, że tyny, parkany, szopy i dwór zakładano.
— Oni tu myślą siedzieć — rzekł wojewoda — my też nie wyjdziemy ztąd dla strachu.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – bełt.