Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

odparł biskup. — Byleśmy z więzienia tego wyzwoleni zostali, a pan nasz na zamek wrócił!
Jak na mieście i zamku dolnym wszystko było w trwodze, tu po długim ucisku, oddychało radością wielką. Księżna z synaczkiem i córką Adelaidą szły Bogu dziękować na mszę biskupią. Kościół mimowolnie przypominał jej męża, głos organu i śpiew łzy z oczów wyciskały; przypominała sobie Kaźmierza przy tych organach, grającego i śpiewającego pieśni pobożne.
Lud na Wawelu, choć jeszcze nikogo widać nie było, czuł się weselszym, silniejszym. Nareszcie te okowy co go opasywały, prysnąć miały, a on odetchnąć swobodniej.
— Pan przybywa! — wołano w dłonie poklaskując.
Tłumnie na wałach zebrani, napróżno jednak do wieczora samego oczekiwali żeby się przeczucia ziściły. Wprawdzie na dole, dotąd porozpraszane skupiały się siły, ale jak okiem zajrzeć, żaden oddział, ani czaty przednie się nie ukazały. Noc zapadła ciemna, wietrzna, chmurna, dalekiemi rozświecona błyskami, nic nie dojrzano, nie zmieniło się nic.
W mieście tylko gotowało się, wrzało, kipiało i dopiero późno w głęboką noc, uciszać nieco zaczęło.
Kietlicz, któremu dano znać, że bramy miasta stały otworem, posłał swych ludzi na mieszczan i pędzić ich kazał do obrony, a wrota zamykać. Lecz na ruchomą falę ludu, gdy się nie lęka zemsty, a czuje trochę silniejszą, niema potęgi coby ją zauzdała i wstrzymała. Schwycić ludzi nie było podobna. Tłumy się rozlewały, znikały jakby szły pod ziemię, skupiały potem w okamgnieniu i rozpraszały znowu, jakby naigrawając się z tych co je opanować myśleli. Małe ledwie gromadki dawały się zapędzić ku bramom, a i te, zaledwie odeszli stróże, znikały gdzieś za domy i płotami..
Noc to była bezsenna.