Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

obrońców, czuło miasto, że mu jeszcze srodze pokutować przyjdzie nim się Mieszkowych pozbędzie. Wojna miała się stoczyć prawie na ich śmieciskach.
Nocą jeszcze pościągano z miasta do księcia Kaźmierza ludzi, którzy świadczyli, co się tu, jak i przez kogo działo. Niektórzy dobrowolnie biegli opowiadać co widzieli.
Słuchał Kaźmierz i łza mu się w oczach kręciła.
— Com zawinił tym, którzy mnie opuścili? — odezwał się. — Starałem się być dla wszystkich sprawiedliwym i miłosiernym.
Bolało go najwięcej to, że ziemianie krakowscy tak pochopni byli do odstępstwa. Chciano mu imiona ich zliczyć, aby się przekonał, że tych niewielu było, lecz słuchać odmówił.
— Wiedzieć nie chcę, którzy byli aby w sercu gniew i pomsta się nie zrodziła — rzekł książe.
Późno w noc u drzwi pańskich znalazł się i ten, którego najmniej spodziewać się było można — skarbny Juchim. Stał już oddawna przed wrotami z głową obnażoną, rękami zwieszonemi, dopominając się, by go wpuszczono. Gdy się docisnął do księcia, padł na kolana przed nim i długo ze wzruszenia mówić nie mógł.
Chciał uprzedzić, co na niego donosić miano.
— Błogosławiony niech będzie Bóg, który sprowadza sprawiedliwego — począł. — Za tobą było jęczęnie nasze i boleść wielka; głowy mieliśmy posypane popiołem i szaty rozdarte.
Książe, któremu już mówiono, że Juchim Mieszkowi służył, wymówek mu nie czynił.
Gdy żyd jeszcze błogosławił i witał, rzekł doń krótko:
— Służyłeś przecie dawnemu swemu panu!
— A czegóż biedny robak nie uczyni, gdy go nogą cisną? Życia bronić musi każdy! Miłościwy książe — westchnął Juchim — za gardło trzymali mnie, posłusznym musiałem być!