wznak padł, a koń z pod niego ranny kilką strzałami, nazad krwawiąc poleciał.
Zatem wrzaski się podniosły z obu stron straszne, swoich i Rusinów żadna już siła powstrzymać nie mogła; rzucili się nawałem ku okopom bezładnie, nie patrząc wodzów, wyprzedzając, popychając, tłocząc. Zamięszanie powstało wielkie, w mgnieniu oka wały całe się ludźmi okryły. Zdawało się, że ta ciżba mały zameczek zgniecie i rozniesie.
Ale Kietliczowi, którzy dotąd znaku życia nie dawali za parkanami, dopuściwszy ów tłum do samych ścian, cisnęli gradem strzały, bełty, kamienie i bierwiona.
Padło co stało najbliżej pobite i pokaleczone, inni po trupach się drzeć zaczęli, wszczęła się walka zacięta, bo gdy jedni miotali głazy i belki, drudzy przez parkan ręczny bój zaczęli toporami, mieczami, oszczepami ku sobie sięgając.
Oblężeni wiedząc jaki ich los czeka, bili się rozpaczliwie i zajadle. Co który padł, na miejsce jego darł się drugi, tak, że za parkanami żywiej się mieniali walczący niż Kaźmierzowi, którym trupy i kłody drogę tamowały.
Na wyżkach za parkanami widać i rozpoznać było można Bolka w całej zbroi z mieczem i Kietlicza, pędzących ludzi, zagrzewających, ciskających strzały.
Walka wrzała zacięta, gdy od Wawelu otwarły się bramy; wojewoda Mikołaj z doborem swoich ludzi puścił się ze swej strony na oblężonych, Kaźmierz też rwał się iść koniecznie do boju, bo był takiego serca, iż gdy w jego oczach walczyli drudzy, bezczynnie na to patrzeć nie mógł i jak prosty wojak biegł życie nastawiając, co i inni wodzowie w owych czasach czynili, aby ludzi przykładem zagrzewać.
Wstrzymali go ledwie ci co przy nim byli, mówiąc, że chwila nie przyszła.
Gdy się tu bój toczył straszny, z miasta co żyło
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.