ołtarzem, aby Bogu podziękować za zwycięztwo, ale czasu na długą modlitwę nie było.
Biegli za nim ludzie z doniesieniem, że co żywego zostało na dolnym grodzie zagarnięto w niez wolę[1]. Z innemi razem Bolka syna Mieszkowego i kilkudziesięciu ziemian krakowskich, starszyzny wielkopolskiej, szlązaków.
Mikołaj wojewoda, który razem z tą wiadomością przybył do księcia, cały jeszcze nowym gniewem stare odżywiającym, — wołał, by ze zdrajców nikomu nie darować żywota, ścinać wszystkich i wieszać!
— Zostawcie to mnie — przerwał mu Kaźmierz niemniej gorąco — dajcie czasu do rozwagi i namysłu. Życia nikomu brać bez wyroku mojego nie dozwalam. Zabierajcie, zamknijcie, lecz włos niema spaść z ich głowy bezemnie, Bolka na zamek niech tu dadzą!
Mikołajowi nie bardzo się to podobało i odparł szorstko:
— Miłościwy panie, my od nich nigdy pokoju mieć nie będziemy, gdy im bezkarnie ujdzie raz zdrada.
Właśnie gdy to mówił, dostrzegł Kietlicza związanego i pięść wyciągnął ku niemu.
— Czy i temu przepuścicie? — zapytał.
— Ten nie moim już jest jeńcem — rzekł książę — dałem go w moc i władzę kniaziowi Romanowi, ten ma nad nim prawo życia i śmierci, ale swobody mu dać nie może.
— E! e! — rozśmiał się szydersko Rusin — bądźcie wy o niego spokojni, ja mu w Haliczu lub Włodzimierzu znajdę kąt dobry, gdzie sobie w dybach chodzić będzie, drwa rąbać i wodę nosić, a psy karmić. Chłopisko silne, zda się choćby i świnie paść. A już jemu dobrze u mnie będzie!
Gdy tak rozprawiali, walka już była skończona, wiązano tych co żyli, dzielono na kupy, odzierano ze zbroi i odzieży, ciury nad trupami znęcały się coprędzej odzierając swoich i cudzych.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – niewolę.