Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co wam, ojcze trzeba, od Smoka? — zapytał troskliwie.
— Tyś ranny!
— Jaka to tam rana! — odparł Smok — at — rękę trochę zgnietli.
Patrzał mu w oczy pilno chcąc z nich coś wyczytać.
— Kobierczyk wisi w oknie — szepnął książę — miałażby do murowanki powrócić?
Smok natychmiast wybiegł.
Kaźmierz wrócił, siadł, patrzał oknem i usnął tak znużony.
Dzień już jasny był, gdy Smok powrócił, zajrzał do komory księcia, zobaczył śpiącego i sam się położył, a gdy Kaźmierz wstał wiedział już, że Jagna była w domu z powrotem.
Hreczyn, który przybył do dworku oznajmił o tem Stachowi, ale rozpytywany, gdzie się ukrywali przez czas ten mruczał ni to ni owo ramionami dźwigając.
Nazajutrz Wichfried też skorzystał z wolnej chwili, aby się przekonać co z Dorotą się stało. Słabość miał do niej. Najpewniejszym był że gdy Mieszek Kraków zajmował bracia ją pochwycić musieli. Z ich rąk żywą, nawet opieka Kaźmierza wydobyć jej nie mogła.
Wchodząc na próg domostwa zajmowanego przez Dorotę, w myśli się tej utwierdził. Znać tu było przejście żołdactwa i gospodarstwo nieprzyjaciół. W sieniach leżała słoma i siano, na których niedawno kupa ludzi spoczywać musiała, drzwi stały otworem, w izbach dawnego ich przybrania i sprzętów śladu nie było. Przechodząc je ze zdziwieniem postrzegł Wichfried w trzeciej dwie służebne Doroty, obdarte i wybladłe krzątające się około drzwi ostatniej komory, która stała zamknięta. Zobaczywszy Wichfrieda wydały okrzyk radośny.
Jedna z nich otwarła drzwi zaraz; wskazując mu by wszedł.