ujrzał więzień Kaźmierza i biskupa i radnych — spodziewał się sądu. Na próg wchodząc sposobił się stawić hardo, gdy książe z uśmiechem na ustach podszedł do niego rękę wyciągając — głos mu drżał.
— Chciałem ci sam oznajmić, że jesteś wolny — rzekł. — Wracaj do ojca twego jako świadek, że ja zemsty nie pragnę, że serce dla was mam braterskie, dla ciebie ojcowskie.
Bolko stał niemy, ledwie mogąc zrozumieć i uwierzyć temu co słyszał. Zwolna podniósł oczy zdziwione. Męztwo i duma opuściły go, z niedowierzaniem spojrzał na stryja, który obie ręce do niego wyciągnął. Widząc, że Bolko się nie rusza, przystąpił sam by go uścisnąć.
Młodzian nagle uczuł się rozrzewnionym, sam nie wiedział jaka siła ugięła mu kolana, ale Kaźmierz nie dał mu się schylić i pochwyciwszy do piersi przycisnął. W tem ujrzawszy go tak pobitym i oszarpanym, zawołał na Wichfrieda.
— Miły mój, od tej chwili to gość! prowadź go do łaźni, rany niech mu zawiążą, okryjcie go jak bratankowi memu przystało, nakarmcie — niech spocznie, a potem niech do mnie powraca!
Stał jeszcze oniemiały Bolko, gdy niemiec łagodnie ujął go pod rękę i wyprowadził. Kazano przywołać innych jeńców, do których biskup miał przemówić surowiej, oświadczając łm[1] łaskę, a karcąc i wyzywając do pokuty.
Takiego końca tej wojny, zaprawdę nikt się nie spodziewał. Zajadłość z jaką się broniono na dolnym zamku, krew, którą zdobycie jego kosztowało, kazały się obawiać surowego odwetu. Gdy biskup ogłosił przebaczenie wszystkim i oswobodzenie, po chwili osłupienia wyrwały się im okrzyki na cześć Kaźmierza. Niektórzy przybiegli do nóg jego i biskupa.
Dzień to był piękny dla księcia, którego serce otwierało się z rozkoszą miłosierdzia.
Nie wszyscy jednak wiadomość tę przyjęli rów-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – im.