które zawsze od niej tysiąca różnych rzeczy potrzebowały.
Po przybycia Kaźmierza do Krakowa, upłynęła jesień cała i zima. Jagna ciągle słaba, umrzeć nie mogła. Książę dręczył się tem widowiskiem, a oderwać od niego nie mógł. Stach także przybywał do niej często i nawykł był już tak patrzeć na swą chorą, iż uwierzył, że życie jej powrócić może.
Miało się już ku wiośnie znowu, gdy jednego rana, do biskupa idąc, u którego codzień się stawić musiał, Stach w ulicy spotkał człowieka opończą osłonionego, okrytego kapturem, choć dzień bardzo chłodny nie był, przekradającego się pośpiesznie pod płotami i oglądającego bojaźliwie.
Zdało mu się, że na widok jego, nieznajomy przechodzień przyśpieszywszy kroku, rzucił się na boczną ścieżynę i znikł pomiędzy domami, jakby od niego uciekał. Chociaż nie widział jego twarzy, postawa i chód mocno go uderzyły. W tym nieznanym człeku coś mu przypominało Kietlicza.
Też same miał ruchy, kark gruby, głowę dużą, wzrost do niego podobny. Na samą myśl tę, że nie godziwy człek musiał się wyrwać z niewoli na Rusi i zbiedz tu dla jakiegoś nowego knowania, krew w nim zawrzała. Poskoczył za nim co siły.
Biegł nie mogąc go dognać, to z oczów tracąc, to biorąc na oko, a choć w ostatku znikł mu znowu, prawie był pewien, że się schronił do dworku Juchima. To mu więcej jeszcze do myślenia dało.
Juchim był zawsze menniczym, działo mu się dobrze, udawał wielką miłość dla pana, pod niebiosa go wynosił, a mimo to, pewnem było, iż z Poznaniem miał stosunki. Sam on nie krył się z tem, że bił pieniądze i dla Mieszka.
Podejrzenie to powziąwszy, Stach natychmiast do drzwi zastukał, choć od powrotu Kaźmierza, noga tu jego nie postała. Otworzono mu czekać nie dając, a gdy pośpiesznym krokiem dobiegł do izby gościnnej,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.