zastał w niej Juchima nad zwitkiem pargaminowym siedzącego spokojnie.
Na widok jego, żyd powstał z twarzą rozradowaną, najmniejszej nie okazawszy obawy. Stach nie chcąc mu się zwierzać z podejrzeń, udał, iż szło o małą pieniężną pożyczkę.
Juchim oświadczył się z gotowością największą usłużenia bez zastawu nawet i był tak uprzejmym, jakby w istocie Stacha kochał i szanował. Zmusiwszy go napić się grzanego wina, po rozmowie przeciągniętej dość długo, odprowadził go aż do wrót.
Poszlaku człeka w kapturze żadnego tu nie było; Juchim jednak nadto mu się wydał swobodnym, zbyt wesołym i uprzejmym, aby się z czemś ukrywać nie potrzebował.
Stach wyszedł czując to.
Natychmiast wróciwszy do domu, z Żegciem umówił się o pilny nadzór nad dworkiem Juchima.
Przez cały dzień zwykle tłumy różnych ludzi uczęszczały do bogatego żyda, urzędnicy dworu, ziemianie, rycerstwo, duchowni nawet, bo Juchim pieniądze pożyczał, mieniał, przesyłał, kupował kruszce, dostarczał ich...
Dozór nad dworkiem potrzebował bystrego oka, by w ciżbie tej ropoznać[1] podejrzanego człowieka.
Stach sam naglądał zdaleka, nie ukazując się. Nie udało mu się dopatrzeć zakapturzonego człowieka, ale Żegieć mówił, iż go widział i w ślad chodził za nim niepostrzeżony. To co opowiadał zwiększało podejrzenie, iż w kapturze Kietlicz się mógł ukrywać. Żegieć szedł za nim do dworku starosty Warsza, a potem do Czechny, którą znali wszyscy jako lekarkę i wróżbiarkę.
Drugiego dnia Stach sam zdala stanął na czatach. Kaptur, obejrzawszy się dokoła, wysunął się z dworku Juchima i wolnym krokiem, pod ścianami się tuląc, przez mniej uczęszczane zaułki, przekradł się do domu Czechny. Stach zdala go śledził, nie płosząc. Świadkiem
- ↑ Błąd w druku; powinno być – rozpoznać.