Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy we dworku wdowy tak się do oczarowania Kaźmierza przygotowywano, w domu Stacha, Żegieć i kilku przyjaciół otaczali łoże rannego. Upływ krwi z piersi szeroko rozpłatanej wstrzymać się udało. Żegieć wprędce od biskupa przyprowadził uczonego Benedyktyna, który był Pełki i księcia lekarzem. Staruszek opatrzył starannie rannę, pilno chorym się zajął, dał mu wewnątrz jakieś leki, po których sen przyszedł spokojny, balsamem zalał bok skaleczony, ale pytany o chorego, nie odpowiadał nic z początku, w końcu rzekł, że wszystko jest w mocy Bożej, a On cuda czyni, gdy wola Jego.
Ze wszystkich ciekawych, którzy z początku łoże chorego otaczali i domek napełniali, po upływie pół dnia pozostał tylko Żegieć wierny i ksiądz, który przyrzekł odwiedzać chorego.
Niewyjaśnioną dla wszystkich była tajemnicą ta rana otrzymana od nieznajomego człowieka, na którego dlaczego Stach po nocy się rzucił, nikt też odgadnąć nie umiał. Domyślano się różnie, Żegieć mówić nic nie chciał, ci co znali rannego, wiedzieli, że dla pieniędzy i przez chciwość tego uczynić nie mógł, że z zazdrości o niewiastę nie rzucił się pewnie, bo płochości wszelkiej wyrzekł się dawno; musiała więc jakaś chęć zemsty i śmiertelna nim powodować uraza.
Jeden biskup Pełka, lepiej od innych wiedząc co się w sercu Stacha działo, domyślał się sprawy większej wagi i był niespokojnym. Zlecił też benedyktynowi, aby pilne miał o chorym staranie. Po dniu spokojnym, drugiego rozwinęła się gorączka i ranny marzyć zaczął. Zrywać się z łoża, chciał biedz, wołając ciągle, iż pana otruć zamierzano!
Słyszał to lekarz i sługa, ale i oni wszyscy przypisywali gorączce to majeczenie dziwaczne, żadnego do wyrazów poplątanych nie przywiązując znaczenia.
Ile razy ze snu ciężkiego przebudził się Stach, z tą samą myślą się zrywał znowu, krzycząc, że na