ratunek biedz trzeba, bo pana otruć mają. Uparte to ostrzeganie, wołanie i prośby, uderzyły wreszcie Benedyktyna, tak, że do biskupa wróciwszy, z politowaniem mu o tem rozpowiadał.
Pełka tłumaczył to sobie marzeniem chorego, którego znając przywiązanie do księcia, nowy dowód jego w tem upatrywał.
— Śni się biedakowi — rzekł — jak mu całe życie się marzyło, że zawsze panu jego coś zagraża. Poczciwy sługa żył lat wiele jednem staraniem o bezpieczeństwo pańskie, więc i teraz w głowie się to powtarza. Daj mu Bóg ozdrowienie i życie!
Za życie to lekarz nie ręczył jeszcze, drudzy mu go nie wróżyli. Choć silny, Stach krwi utracił wiele, rana była głęboka, a co się wewnątrz jej działo, czy oręż nie był jakim jątrznikiem zatruty? Bogu jednemu wiadomem było. Gorączka rosła, sił ubywało i tylko gdy dziwaczne marzenie o otruciu księcia wracało, naówczas zrywał się z taką mocą, iż go kilku ludzi ledwie mogło utrzymać.
Benedyktyn leki uspakajające powiększał coraz, dopóki tego szału wycieńczającego nie przemógł. Chory, choć go już skrępowała bezwładność, jeszcze mruczał przez sen, aby czuwano nad panem.
W sam dzień św. Floryana gorączka wreszcie ustawać zaczęła i przyszło osłabienie wielkie. Chory stękał, na ból głowy się skarżył, mnichowi się zwierzając, że go prześladował sen trapiący, jakoby Kaźmierzowi na uczcie do napoju trucizny wlać miano.
Badał go Benedyktyn, zkąd mu myśl ta przyjść mogła, lecz przed nim jaśniej się tłumaczyć Stach obawiał. Na karb gorączki poszedł ten niepokój. Tego dnia lekarz obiecywał więcej i pocieszającą wiadomość zaniósł biskupowi, który na intencyę chorego mszę świętą u relikwii św. Floryana odprawić obiecał.
Stary Hreczyn, który się był do Stacha przywiązał, w początku chorej Jagnie o wypadku znać dawać nie chciał. Po cóż miał chorą męczyć napróżno?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.