— Niedorzeczy marzyłem — odparł Stach — sam wiem! Wyście to wiedzieć powinni, że kto kogo kocha, o nim śni i myśli, a śniąc mu się widma roją. A! a! sen był i zmora, a przecie niechby mu kto powiedział, aby nie pił inaczej, aż podczaszy skosztuje napoju.
— Taki obyczaj na dworze! — rzekła Jagna.
— Ale pan ufny jest — mówił Stach. — Nie jeden podczaszy, lada kto mu napój nalewa i daje.
— Możeż on mieć nieprzyjaciół? — wołała Jagna.
Stach zamilkł, wiedział i on, że żaden z książąt nigdy takiej u wszystkich miłości nie miał. Ci, co go otaczali, życie zań dać byli gotowi, ale Kietlicz? A jemu się zdało, że poznał niecnotę.
— Gdy pana zobaczycie — dodał chory — od siebie mu powiedzcie, niech napoju próbować każe!
— Ani dziś, ani jutro ja go widzieć nie będę — westchnęła Jagna — a za dwa dni czy moje usta będą co mówiły? któż wie... Dziś święto obchodzą, jutro wielkie gody. Szczęśliwi ludzie będą tam patrzeć w twarz pana mojego, napawać się słodkiem wejrzeniem, słodszym głosem i sercem najsłodszem jego!
Rozmowa skończyć się musiała. Hreczyn czatował na swoją panią i do powrotu naglił. Chmury się od Tatrów zbierały, błyskało w nich, chciał ją odnieść, nimby burza nadciągnęła.
Więc groził nią stary!
— E! Hreczynie! — zawołała z uśmiechem — a pamiętasz stary, w jakie my burze z tobą puszcze przebywali? Gdy się drzewa od piorunów płonące na nas waliły, iskrami obsypując? A teraz ty się boisz?
— Teraz wam trzeba do domu — rzekł Hreczyn.
— Nieście! — szepnął[1] cicho.
I ręką od ust posłała Stachowi pozdrowienie.
— Wyzdrowiej mi prędko, póki ja nie umrę — rzekła wesoło.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – szepnęła.