dnego niechętnego serca. Nawet ci, co niegdyś obałamuceni szli przeciw niemu, przejednani dziś życie zań dać byli gotowi.
Zaprawdę inaczej też być nie mogło, tak miłością chrześcijańską, sercem anielskiej dobroci pełnem, wielkim był Kaźmierz, który dumy innych panów nie miał, a pokorą świętą obleczony, jeszcze się większym wydawał.
Choć zwykle na dworze jego zbytniego przepychu nie było, bo bogactwy swemi chętniej się dzielił niż używał, na ten dzień, a w cześć świętego patrona wspaniałość królewska jaśniała.
Wszystko, co skarbiec miał najpiękniejszego, wzięto na stoły. Police przy ścianach błyszczały od srebra i złota. Siedzenia wywyższone dla księcia, księżnej, biskupów, okryte były szkarłatem, cała izba zielonością przybrana majową, potrzęsiona sioły[1] wonnemi. Dwór pański przywdział szaty świąteczne, krasne i pokaźne, kto co miał najkosztownieszego[2], włożył na siebie.
Śmiać się zdawało wszystko. Dzień przed wieczorem do zbytku był ciepły, więc szeroko otwartemi oknami, gość pożądany, wonne wiosenne wchodziło powietrze. Na twarzy księżnej Heleny, zwykle mającej wyraz jakby trwogi i tęsknoty, w dniu tym widać było pokój i szczęście. Gwar po izbach, przytomnością pańską hamowany tylko, to przycichał, to tłumionemi śmiechy i żwawszemi ożywiał się wykrzyki. Około księcia skupiło się co było poważniejszego z duchownych i świeckich panów, a biskup Pełka pobłogosławiwszy stół, sam począł rozmowę od tego, iż należało Bogu za pomyślność jaką na to królestwo zlewał, dziękować.
— Tak Bóg sprawiedliwym błogosławi — rzekł — i przez pana naszego płynie nam łaska Jego!
Książę skłonił głowę.
— Bóg daj — odezwał się — zasłużyć na to coście