Przy dalszych stołach, rozmowy od ucha pańskiego odleglejsze, stać się musiały swawolne, gdyż je gęste śmiechy i puste słowa zdradzały.
Przeciągnęło się to do późnego wieczora, aż niektórzy wstawać poczęli, odeszła księżna, ziemianie dla chłodu na podsienia ustąpili, a książę został tylko, otoczony szczuplejszem gronem poważnych mężów.
Zostali przy nim biskupi, duchowni, Jaksa, Goworek, wojewoda Mikołaj i ziemian co ciekawszych kupka milcząca.
Mogli już teraz rozpocząć mówić o ulubionych Kaźmierzowi przedmiotach o rzeczach niepowszednich. Wichfried dnia tego wziął na się dobrowolne podczasowstwo, chodząc głównie około pana i biskupów, których rozmów słuchał, a kubki im nalewał. Książę przyjaźnie mu się uśmiechał i dnia tego dobrej będąc myśli, często swą czarę nalewać dawał.
— A! — odezwał się głośno — gdyby życie całe płynąć mogło jak ten dzień dzisiejszy, pół na nabożeństwie z Bogiem, pół z ludźmi sercu miłemi, na rozmyślaniu o rzeczach ostatecznych!
Niestety! nie tak zawsze się dzieje, ma prawa swe dzień powszedni, jak ma łaski dzień świąteczny. Chleb codzienny pożywać musiemy we łzach i pocie naszych skroni... Niczemby to było, gdyby duch nie cierpiał, gdyby go nie trapiła tęsknota wiekuista która i najjaśniejsze chwile przyćmiewa.
— Miłościwy panie — rzekł Pełka — nie wyłamać się nam z tego, czemuśmy przez ciało nasze podlegli. Człek z niewiasty narodzony, pełen jest wszelkiej nędzy, wschodzi jako ziele i więdnieje jako trawa.
— Tak — dodał mistrz Wincenty — aleć to życie znikome wstępem jest do wiecznego, a jak powiada modlitwa, którą czytamy za umarłych: „życie się o dmienia[1], nie ustaje“ (vita mutatur non tollitur). I do-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – odmienia.