Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Po obrazie raju Awitusa, ten drugi mąk piekielnych zachmurzył lice, a książę przerwał żywo:
— Straszne to groźby, niestety, dla nas grzeszników!
— Bośmy myśląc o wieczności i trwogi jej mieć powinni — dodał biskup. — Lecz zaprawdę, za poważne to do stołowej rozmowy.
— Owszem — odparł Kaźmierz — żadna rozmowa milszą być nie może. O śmierci myśleć potrzeba w każdej żywota godzinie.
— Tak, znikome jest wszystko — rzekł Cysters — i jak Proćper Tyro powiada: „wszystko co posiadamy przechodzi, co upłynęło nie wraca, próżności tego świata budzą dusz naszych ciekawość łudzącemi pozory, a w rzeczy są niczem.”
— Mój zaś Orientus w tąż śpiewa — dorzucił Pełka. — „Każdy dzień nas do śmierci zbliża, umieramy, gdy to mówiemy, niedostrzeżonym pochodem kroczym do dni ostatka. Jak pochodnie woskowe, które z nocy dzień czynią, płoną od ognia powoli, a płomię je pożera, ludzkie rzeczy dokonywając się giną, a co żyje, niszczeje i umiera.”
W tem M. Wincenty ujrzawszy posępniejące oblicza, począł weselej:
— Różnie się ludziom różnym ten koniec przedstawia, jednym smutnie, drugim wesoło. I tak opowiadają[1], iż raz na okręcie jednym filozof z błaznem płynęli. W tem zerwała się burza, dokoła świat cały oblokły ciemności; łoskot powstał okrutny, ludzkie się ozwały krzyki, bałwany srogie nawą miotać poczęły. Wiatry wściekłe to go pogrążały w przepaście, to na falach wznosiły do góry, strącając z nich w mokre otchłanie...

Filozof widząc śmierć zbliżającą się, trwożyć poczynał wielce. Drżał o przyszłe kłopocząc się życie.

  1. Kronika Wincentego.