Pewien był drugiego żywota, przecie mu i tego doczesnego żal było. Tymczasem błazen widząc, że już do stracenia nic nie ma, pląsy wyprawiał, skoki dziwne i żarty szalone, ruchami śmiesznemi zabawiając potrwożonych. Aż oto burza ustawać zaczęła powoli, uspokoiło się wszystko. Naówczas błazen przystąpił do filozofa drwiąc z jego strachu, na co mu tamten odrzekł. — Nie miałeś się troszczyć o co, bo dawno jesteś stracony, ʻbłazen nie stał o błażeńskie[1] życie, jam się o żywot filozofa obawiał.
Rozśmiał książę, astary[2] Chmara rzekł:
— Ostrym językiem odciął mu się filozof; toć prawda, a no blazen[3] to ma za sobą, że odwagi nie stracił.
— Filozofowi też trwogi tak bardzo za złe się mieć nie godzi — odezwał się Kaźmierz — bo wierzymy w żywot ów drogi[4], ale nam go ciemności śmierci zasłaniają, i choć przeczuwszy wiele, nie wiemy nic.
— Oprócz tego co nam chrześciańska nauka podaje — poprawił Pełka. — Prudencjusz powiada: „Wierzymy, że ciało nie ginie, choć je grób pożera? bo Chrystus Pan wskrzesił ciało na krzyżu zmarłe i zaniósł je do tronu Ojcu, a przez to gościniec wytrzebił zmartwychwstaniu.”
— Pozwólcież — wtrącił cysters — abym do Prudencjuszowych dołożył tu słowa św. Paulina z Noli, który o życiu przyszłem głosi: „Czeka ma dusza obmycia się z grzechu, drży mi serce pełne wiary, tętnią w niem więzy wszystkie. Duch mój w trwodze przyszłości lęka się, aby go nie spętały troski o ciało, by ciężar jego nie przygniótł go do ziemi, boi się, aby gdy trąba brzmiąca z otwartych ozwie się niebios, nie podołała skrzydły lekkiemi unieść się na spotkanie króla, dźwignąć ku niebu do tysiąca świętych pełnych chwały, którzy z pęt świata wyzwoleni, ulatują lekko w przestrzenie ku gwiazdom wysoko! Niesieni na obłokach płynących między gwiazdami,