A każdemu słowu niemal towarzyszyły okrzyki.
— Sieroty jesteśmy! sieroty, nie pana straciliśmy — ojca!
Któż taką chwilę boleści narodu całego odmalować potrafi?
Gdy w nocy zawrzało na zamku i krzyki się rozległy straszne, a żałobne dzwony miasto rozbudziły, kto żyw wybiegał w ulice. Jedni drugim podawali wieść nie do wiary.
— Książę umarł. Umarł pan i ojciec nasz...
Nie chcieli wierzyć ci, co go kochali, biegli pół nadzy na zamek, gdzie ciało jeszcze w ubraniu ucztowem nietknięte leżało otoczone płaczącemi...
Wichfried włosy rwąc na głowie, o ściany się rozbijał z rozpaczy. Dziwne wieści krążyły podawane cicho z ust do ust. Pełka go kazał przywieść do siebie,[1] Zamknęli się w izbie osobnej, słychać było głosy podniesione, jęki i wołanie, i jakby padanie na ziemię, a gdy Wichfried odszedł, biskup powrócił niemy, blady nie mogąc się na nogach utrzymać. Niemiec wprost do klasztoru na Tyniec jak pokutnik powlókł się piechotą.
Nim ranek nadszedł, Kraków cały był jedną izbą żałobną, jęki i zawodzenia słychać było wszędzie.
Na dworze Doroty z wieczora pozapalano światła, służba przybrana stała, gospodyni strojna wyglądała oknami na drogę ku zamkowi.
Gdy na mieście uderzono we dzwony i krzyki się słyszeć dały, Dorota na próg wybiegła.
Ulicą leciał człek bez nakrycia na głowie, rozpasany, z włosami rozwianemi i wołał nieprzytomny:
— Pan nie żyje? pan umarł!
Wdowa zabiegła mu drogę. Powtórzył jak obłąkany.
- ↑ Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka lub następny wyraz (Zamknęli) małą literą.