lub gdzie więcej zbiera się ludzi... z twarzy na ręce...
Twarz często będzie świeżutka, śliczniutka, rysy delikatne... ręce robotnika, z przeproszeniem łapy to jeszcze nie ręce, do tego zafarbowane wczorajszą pracą, brudne, pospolite, zaniedbane, prozaiczne... aż strach... Między twarzą tą a ręką nie ma najmniejszego związku, rzekłbyś że na śmiech i na urągowisko z sobą się tak sprzęgły... Głowa już nieco wyrosła po za rzeczywistość, ręka jeszcze spoczywa w mydlinach i krochmalu.
Ale cześć tej brzydkiej, grubej, dużej zapracowanej ręce kobiecej... ona to czyni tę twarz tak spokojną, tak łagodną i poczciwie uśmiechniętą błogo do świata... Można podziwiać jej formę i barwę i zaniedbanie, ale potrzeba przed nią czołem uderzyć — jest to ręka poczciwa... ta
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.