Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

Odprawiłem starego muzyka uściskiem ręki, to było więcej niż jałmużna, było braterskiej dłoni dotknięcie, którego nie czuł od dawna — pokłonił się odchodząc rozweselony...
Jeżli poszedł potem na piwo... co być może, nie miejcież mu tego za złe... zostawił mi po sobie niepokonany smutek... Nigdy widmo nie zrobiło większego wrażenia na człowieku jak ten złomek przeszłości na mnie, przy usposobieniu do tęsknicy. Przebiegł świat, miał świetne chwile popisu, miał może talent, pracował, choroba go nagle złamała i z artysty otóż dziś żebrak zamknięty w szpitalu, aby swą biedą nie raził oczów porządnego społeczeństwa, aby nie naprzykrzał mu się swem osieroceniem i nędzą...
Jednej się tylko rzeczy dziwuję, a zapomniałem go pytać o to, jakim cudem