Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Wielkim, ostatecznym wysiłkiem oderwałem stopy zbolałe od ściany tej czarnej i począłem lecieć ku świecącej gwiaździe... Ciągnęła mnie ona ku sobie, ale mgła znów osłoniła do koła, i padłem znękany na miękkim obłoku płacząc jak dziecko.
Łzy moje nie pochodziły ani z boleści zranienia, ani z żadnego uczucia ludzkiego, płakałem bom płakać musiał — jak dziecko — budzące się po śnie twardym... A w piersi pytałem siebie, czego płaczę i nie umiałem odpowiedzieć sobie. Była to wielka płaczu potrzeba, łzy mi ciężyły na czaszce, łzy mi cisnęły piersi, dławiły gardło, a krople ich ciężkie padając jak ołów przedziurawiały obłok pode mną... I ujrzałem przez otwory te w dole w sinych wyziewach... ziemię.
Serce uderzyło mi do niej, do tej kolebki z której już wyrosłem był, w którą