Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci jest matko? spytałem.
— Odpoczywam, rzekła cicho, ma przyjść oblubieniec wiek nowy i złotym pługiem zaorze cmentarze i łzami zasieje nowe pola.
Zamilkłem, śmiała się ziemia... potoczyłem oczyma, aby uniknąć widoku tego, a nie miałem gdzie patrzeć, w górze dopiekały blaski olśniewające, z boku stały mgły szare, pode mną tylko otworem przez łzy wydrążonym zieleniała ziemia. Oczy znów powróciły do niej.
I począłem przebiegać wzdłuż i wszerz obszary znane, po których przedeptałem był ścieżki niegdyś za tych szczęśliwszych czasów, gdym jeszcze wierzył w przyszłość. Pustkowie ciągnęło się na wsze strony, miasta w ruinach stały popalone, zawiewał je piasek płaszczem białym; zamki w gruzach sterczały świecąc żebrami nagie-