Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

niemi jesienny porusza. Chcieli mówić ale w piersiach zaschłych brakło im oddechu, a w gardłach głosu i języki im poprzysychały do podniebienia. Stali tak chwilę długą i wciągali powietrze, które ich odżywiało, potem siedli, każdy na swoim kamieniu i dumali.
Jeden chciał wejrzeć na niebo, ale głowy podnieść nie mógł, drugi wyciągnął szyję i broda mu na piersi opadła... trzęśli się jakimś chłodem mogilnym przejęci.
— Wróćmy do grobu, nie ma tu na co patrzeć, rzekł jeden cichutko, poczuwszy że mu usta rozmarzły nieco... Pamiętam gdzie mnie pochowano, ale nie poznaję cmętarza ani okolicy. Wiem że miałem nad sobą grobowiec, wspaniały, który długo wstawałem oglądać nocami dopóki mi się widok jego nie naprzykrzył...