Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzież się to podziało? drzewa powinny były powyrastać? ani gałęzi.
— Tam stał dwór, szepnął drugi schrypłym głosem, w około był ogród wielki, w ogrodzie staw zwierciadlany, ścieżki sypane źwirem... Źwir o trzy mile wozili z dna rzeki, drzewa sadziłem z pod innego nieba, pałac był z kamienia ciosowego, pod drzwiami mruczała fontanna... w prawo modliła się kaplica... patrzcie bagno i moczary... trzciny i pleśnie.
— Jak się tam ślicznie zataczały kręgi zielonemi lasy, mówił trzeci — gdyby wieńcem obejmowały okolicę a szemrały jej gałęźmi wesoło nad głowami... I pni nie stało, wgniły się w wydmę jakąś suchą... Jak zajrzysz ino pustynia...
— Hej! hej, rzekł inny, ja to wiem, może to ziemia ugoruje po jednem pokoleniu na drugie, dzieje się to co trzy wie-