Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

za późno... popadali i roztrzęśli się, poroztaczali po kawałeczku, a kości gdy słońce przygrzało rozsypały się w proch... a z miejsc kędy padali opar podniósł się od ziemi ku niebu.
Widok był wspaniały, z wczorajszego pobojowiska nie pozostało ani śladu, z ruin ani cegły, z pustyni ani jednej wydmy i moczaru, wszystko zieleniło się, bujało śmiało, a ludzi wszędzie było pełno w wielkim ruchu i weselu.
A tłum ten był jako jedna rodzina, bez różnicy ubioru, twarzy i myśli, podawali sobie ręce spotykając się i wdzięcznie uśmiechali do siebie.
Był to ranek nowego wieku.
W tem pomiędzy widokiem tym a mną prześliznęła się chmura gęsta i zakryła mi znów wszystko. Żal mi się zrobiło ziemi, ale wiatr rozpędzał już mgły i znowu