Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

ogromne sosny; pięła się wysoko obłysiałym wierzchem, który słońce przepalało.
Miejsce było dzikie, posępne i ciche, tylko drzewa szumiały i strumień bełkotał... I stało mi się dziwnie, żem we śnie mógł zrozumieć mowę sosen i mruczenie wód, które na jawie niepojętemi były dla mnie. Sosny spiewały bardzo harmonijnym chórem pieśń wielką; zdało mi się jakbym w nich widział olbrzymów kołyszących wnuki w kolebkach...
— Mrowię przechodzi i ginie, depcą je nogi, spłukują wody, unoszą burze... z żywota garść kału, z garści kału żywot nowy... nie płaczcie, nie płaczcie dzieci...
Wielki świat, piękne morze, lazurowe góry, ale noc wszystko zaćmi i zginie wszystko... a słońce wnijdzie i wszystko odrodzi.