wszystek strach śmierci dziecinny... Sen i jawa, śmierć i życie, jedno jest, tylko w innych rozmiarach... Nie lękaj się, wstań a idź.
Chciałem wstać, alem nie mógł, a wstyd mi było, bo do koła przy starcu zjawiały się coraz nowe twarze, nowi przybysze z tamtego świata dobrze znajomi, oddawna pomarli lub przynajmniej za umarłych miani... Wszyscy widocznie śmieli się ze mnie... usta moje krzywiły się przez grzeczność do uśmiechu niemożliwego dla nich, ale na sercu było mi ciężko.
— Co ci to jest? spytała matka powoli podając mi rękę — to wszystko snem było tylko — spałeś niespokojnie, krew ci stąpała po piersi, dusiła cię falami. Wstań, patrz... oto kolebka twoja, oto muśllinowe z zielonem jej obsłonki, oto śniadanie gotowe w sali i dzień wiosenny
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.