jak my sami uboższych boim się, uciekamy od nich, nie ujmujemy się za nich, naturalnie musieli ich mieć za jakieś wyrzutki społeczeństwa...
Nakarmiono też nieszczęśliwych wszystką żółcią i octem, na jaką się tylko flegmatyczny Niemiec zebrać może. Aresztowano, wzywano kobiety do przedpokojów policyjnych, aby tam stały upokorzone czekając zlitowania pana komisarza, urągano się, znęcano... Ten sam grzeczny uśmiechnięty pan, tak uprzejmie kłaniający się naszym powozom, biednych jak nieboże stworzenia poniewierał...
Cośmy tu przecierpieć i przesłuchać musieli gburowatości, naigrawań należy do naszego martyrologu. Kiedyś sceny te w państwie niby nam przychylnem, którego wyżsi urzędnicy i rząd w istocie mieli dla nas pewne umiarkowane współczucie — wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.