Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

We wszystkich sferach czuć niezmierną boleść, wycieńczenie długą chorobą, to konwulsyę, to odrętwienie sprowadzającą. Mieniają się na scenie zbytki siły bezrządnej i bezsilności martwej, następują po sobie nieodgadnione symptomy, nielogiczne rzucania się jak w przededniu chrześciaństwa, zachcianki rzeczy niemożliwych, zwątpienie o prawie i przeznaczeniu ludzkiem.
Żyjemy jakiemś wyczekiwaniem prawdy bez jasnego jej pojęcia, negacyą tego co istnieje, niedobrze wiedząc dla czego jest nam tak źle; nadziejami dziecinnemi, nieokreślonemi, niespodzianek przyszłości, trawi nas gorączka powolna; czujemy jakby przedśmiertną godzinę.
Lecz jest to tylko przedwstępna odrodzenia chwila. Guizot w swem dziele o społeczeństwie chrześciańskiem odmalował dobrze ten stan chorobliwy, lecz dając