Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

stał pomięszany, pani Emeryowka zagryzła wargi i targała woreczek.
— Przebacz mi pani, — rzekł nareszcie ochłonąwszy nieco Juljusz, — jeślim był dla niéj powodem mimowolnym przykrości, bolą mnie te łzy, za które chętnie wylałbym krew moją. Jeślim miał myśl jaką, zostanie ona we mnie pogrzebaną na wieki; nikogom jednak, wierzaj mi pani, do odgadywania jéj nie ośmielił.
Spójrzał na sąsiadkę.
— Odtąd pozwól mi pani pocieszać się jéj szacunkiem i życzliwością, ja więcéj nie żądam.
— Masz pan, — podając mu drżącą rękę rzekła Marja, — szacunek, przyjaźń, życzliwość, boś na nie zasłużył, i z tego nie robię tajemnicy, ale powtarzam to, serce moje w grobie męża, ręka w jego pierścieniu, jestem żoną i matką, nikt nie powinien zbliżać się do téj sukni czarnéj jak suknia kapłana, z myślą płochą, bo go ze wzgardą odepchnę...
To mówiąc usiadła poruszona i drżąca.
— Nie rozumiem, co mogło być powodem oburzenia pani na mnie, — rzekł po chwili Juljusz, boli mnie to tém więcéj, że wygnanemu ze Starego, tęskno będzie jak po raju.