szeństwem. Ten, od którego mam następującą powieść, postrzegał także, iż w Starém od niepamiętnych zapewne czasów istniejąca, trwała pogańska jeszcze może jakaś instytucya, w skutek któréj był zawsze we wsi jeden głową i naczelnikiem gromady. Szanowano go jak urzędnika, niemal jak kapłana; a z kilku o których się domyślano, że takimi starszymi byli, choć często z najuboższych pochodzili rodzin, żadnemu nie zbywało na osobistych przymiotach, które ten wybór (jeśli jaki był) zupełnie usprawiedliwić mogły. Urząd to nie był jawny, głowa gminy bowiem niczém się nie odznaczał od braci, spełniał owszem wszystkie obowiązki względem dworu i kraju na równi z innémi, nie okazywano mu widocznie żadnéj czci szczególnéj, jednakże w każdéj ważniejszéj sprawie ogół obchodzącéj, biegli tajemniczo do niego i nic się bezeń nie stało. Zapytany, nikt się nie przyznał, żeby miał obowiązek jakiś do starszego się odwoływać, widoczném jednak było dla pilniejszego oka, iż gmina czekała jego rozkazów. Kiedy go przypadkiem w chacie nie było, zwlekano różnémi sposobami, dopóki nie po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.