Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Miejsce było bardzo piękne i coś poważnie smutnego otaczało tę tajemniczą, starą, milczącą już od wieków mogiłę, pracę ludzi których kości oddawna ziemia pożarła; nie piękność jednak miejsca uderzyła tak bardzo Juljusza, ani widok tego nieodgadnionego usypu, ale postać która w zamyśleniu dziwném stała u mogiły. Był to starzec z siwą brodą spływającą na piersi, tak pięknych i wyrazistych rysów twarzy, tak można rzec natchnionéj postaci, że u stóp grobowca zdawał się z niego wychodzić jak nie ziemskie zjawisko. Sparty na białym kiju zagiętym, poglądał pod nogi swoje oczyma smętnie w ziemię wlepionemi, i ani postrzegł ani posłyszał przybycia Juljusza.
W chwili gdy podróżny nasz pół głosem wykrzyknął zdziwiony wypatrując się w starca, najróżniejsze w rysach twarzy objawiając uczucia — wieśniak, gdyż ubior miał kmiecy, zoczywszy go nareście, wpatrzywszy się w Juljusza chwilę, szybko chciał usunąć się za mogiłę, ale jakby się rozmyślił zaraz, przyzostał i śmiało zmierzył okiem stojącego w miejscu młodego człowieka.