Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy ich spotkały się, a Juljusz nie pewien, to otwiérał usta chcąc coś przemówić, to je milczące przymykał. Widać było że się wahał, że poznawał i nie był pewien że go nie zdradzają oczy, że chciał powitać i nie śmiał... Starzec wciąż obojętnie przypatrywał się jezdzcowi, który stał w miejscu.
Nareście po długiéj chwili Juljusz zeskoczył z konia i szybko przybliżał się ku dziwnemu dla siebie zjawisku, o kilka kroków jeszcze raz stanął, wlepił wzrok wytężony, i zawołał:
— Ale to ty! to ty jesteś! nie mogę cię nie poznać, choć zaprawdę, z tą brodą, w tym stroju, w téj stronie kto innyby się omylił, ale nie ja! — I rzucił się ku starcowi.
On stał jeszcze nieruchomy, tylko uśmiech jakiś przebiegł mu po ustach.
Juljusz się zastanowił.
— Miałożby mnie tak nadzwyczajne uwodzić podobieństwo? jestli dwóch ludzi tak dziwnie bliznięco do siebie podobnych? Nie! nie! ja się nie mylę.
Postąpił jeszcze, a wtém starzec przemówił łagodnie, zdejmując czapkę i kłaniając mu