wypadkiem, w przeciągu lat trzechset żaden Stareński więcéj nie miał nad jednego syna, i z kolei tak syn po ojcu spokojnie wioskę dziedziczył. To także dziwne, że żaden z nich, pomimo że się poświęcali z innemi razem służąc krajowi życiem i mieniem ochotnie, nie stracił ojcowizny, ani jéj nawet nadwerężył, choć się prawda nic też i dorobić nie mogli. Stare trwało w ich rękach nieodłużone, niepodzielone, w dawnych swoich granicach, zdając się urągać sąsiednim majętnościom, które co lat kilka szły na sprzedaj, kawałkowały się, mieniały panów i przechodziły z rąk do rąk. Stareńscy trochę tém byli dumni, a może ten rodzaj dumy zbawiennie na nich działał, wzbudzając przywiązanie do starego gniazda i wlewając zawcześnie przekonanie o potrzebie, o konieczności zachowania spadku całym i nienaruszonym. Nigdy też żadnemu z nich na myśl nawet nie przyszło, żeby mógł wioskę sprzedać, tak się im zdawało niepodobném, by je kto inny posiadł: i gotowi byli do największych ofiar, byle nie ruszać się z siedziby uświęconéj poczciwym żywotem pradziadów, usłanéj ich kośćmi, polanéj krwawym ich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.