Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

i jego mieszkańcami: wszedłem jak w las w ten tłum ludzi, gdzie każdy o sobie tylko myślał i o siebie się lękał. Nikt mnie nie spytał czy czego nie potrzebuję, nikt ręki nie podał; piérwsze dni z kilką groszami w kieszeni włóczyłem się nie mogąc nasycić oczów, nie śpiąc, nie jedząc, a patrząc i słuchając. Ale się przebrało siły i zapasu, trzeba było cóś począć z sobą, postarać się o dach, przytułek, pracę i chléb.

Począłem zbliżać się do ludzi, a jedni zbywali mnie śmiechem, drudzy zdziwieniem niedowierzliwém, inni obojętnością zupełną. Niezrażony niepowodzeniem, śmiały jak wieśniak, parłem się wszędzie, szukałem szkoły, bo chciałem się uczyć i znalazłem ją. Tu naturalnie, sromotnie wygnany zostałem i poznałem, że co innego chłop na wsi, co innego chłop w mieście. Mieszczanin stokroć dumniejszy jest od ślachcica. Wszyscy jak oparzeni uciekali odemnie, a gdym powiedział że się chcę uczyć, odskoczyli ze śmiechem. Nareszcie włócząc się tak daremnie po Lwowie, dostałem się do urzędu miejskiego, któ-