Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Widzieliście mnie smutnym nieraz, choć nic na pozór nie brakło mi w życiu, bo praca szła łatwo, chleb był dostatni, szacunek zyskałem u ludzi i ufność i przyjaźń nawet, ale ten żal za strzechą rodzinną, wszystko mi goryczą tajemną zatruwał.
Nie było sposobu wyżyć w męczarniach codzień wzrastających, w téj gorączce, która groziła obłąkaniem; — czułem, że człowieka wiąże cóś niepojętego z ziemią, z rodziną, z ludźmi z pośrodka których wyszedł. Pojmowałem chorobę szwajcarów płaczących na dźwięk pieśni pastuszéj, i postanowiłem powrócić na wieś do swoich, do dawnego życia; nie patrzéć na nich z założonemi rękami, ale z niemi i jak oni pracować.
Myśl ta powzięta już stanowczo, nie była jeszcze rozwinięta zupełnie, lenistwo i gnuśność słały mi jeszcze niekiedy strachy, grożąc pracą i niedostatkiem; jeszczem się czasem zawahał — w tém dowiedziałem się o śmierci ostatniego brata, który zostawił po sobie wdowę i sierotę. — Ta wiadomość uderzająca boleśnie, w jednéj chwili ugruntowała mnie w myśli już powziętéj powrotu na