Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Za zbliżeniem się do Starego, kiedym jak przez mgłę dotąd widziane we wspomnieniach tylko, ujrzał na jawie i rozpoznawać zaczął miejsca, do reszty rozum straciłem. Biegłem pędem by prędzéj zobaczyć chatę naszą i stare zgliszcze u którego stoi na straży i grusze sadu i żóraw studni z któréj poczciwa matka nasza wodę dla swych dzieci czerpała. Poszedłem płacząc pomodlić się na smętarzu kościołka, a wszystkich kogo spotykałem obejmowałem jak braci; potém nieprzytomny prawie upadłem całując próg, który deptali poczciwi ojcowie moi, łzy ściskały mi piersi, mrużyły mi wzrok, plątały myśli. Znalazłem chatę naszą tak jak pustą; została w niéj tylko wdowa i dziecina. Wszystko co tu wymarło bezemnie, co bezemnie żyło, wymawiać mi się zdawało ucieczkę; postanowiłem resztę życia poświęcić pracy dziadów na naszym zagonie, i spłacić dług ziemi ręką moją nietkniętéj od młodości.
— Jakto? myślałbyś pozostać tu na zawsze — z podziwieniem spytał Juljusz.
— Chcę i muszę, i zostanę, — szybko odpowiedział stary.