Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

czeniach gorzkich, nazywasz ją bóstwem — przerwał starzec.
— Ty może nie wiész o kim mówię. O! cudne to było zjawisko. Kiedym ją piérwszy raz zobaczył, krew się we mnie ścięła, struchlałem ze strachu, w jéj oczach był wyrok całego życia. Dziś jeszcze to powtarzam, choć inną kocham już. Ta piérwsza miłość uwiodła mnie w drugą i na pół zabiła. Było to młode dziewczę, ledwie wyszłe z pod skrzydeł matki, córka wysoko położonego urzędnika, który po śmierci żony, sam się nią zająć nie mogąc, powierzył ją ciotce, a siostrze jéj matki. Ona i ciotka były niemal rówieśnicami, wiekiem, wdziękiem i młodzieńczemi uczuciami. Anna było jéj imię, ale jakże ci opiszę ten ideał! a! nie! to niepodobna. Powiedz? widziałeś kiedy Venus medycejską? miałżebyś wyobrażenie o niéj z opisu. Wiek cały mówiłbym o niéj i wszystko marnieby poszło... wystawiłbyś sobie cóś anielskiego, niepochwyconego, ale tego życia co biło z jéj oczów, téj myśli co tryskała z czoła, uczucia co wieńczyło wargi... nie! nigdy wyobrazić sobie nie potrafisz.