Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

słychać było zdaleka, deszcz lał ulewny, a blade błyski rozświecały niekiedy okolice fantastyczném swém światłem. Wicher wył po zakątach lasu i w szyjach głębokich parowów. Juljusz pobiegł do swego konia, ale go nieznalazł na miejscu, biedne zwierze znać wystraszone burzą, zerwało tręzlę na któréj je przywiązał i zbiegło gdzieś w las, ku domowi. Nim młody człowiek powrócił ku starcowi, już ten odszedł był kilkadziesiąt kroków śpiesznie lecąc do dworu, a idąc myślał co pocznie, by nie przestraszyć Marii, a bezpiecznie ją umieścić. Chciał uprowadzić na pewne miejsce i wahał się w wyborze, między skarbcem, a pieczarą, do któréj w ulewę, dobry kawał iść było potrzeba.
Juljusz napędził zamyślonego i chwycił pod rękę — coś uradził? spytał niespokojny.
— Co? jeszcze nic, — rzekł starzec — waham się i niewiem co począć, we dworze niemożemy jéj zostawić, a do pieczary mojéj daleko i deszcz leje jak na złość. Zboje iść będą od Turowszczyzny a zatém z przeciwnéj strony, moglibyśmy bezpiecznie przeprowadzić ją do Ładowego gaju!