Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale po cóż tak daleko? spytał Juljusz.
— A dokądże?
— Nie pomyślałeś o skarbcu, rzekł młody człowiek.
— Owszem, przychodził mi na pamięć, ale to znowu zbyt blisko, dla kobiéty, krzyki, strzelanie, bój, których uniknąć niemożna, bo muszę Jednookiego schwytać i jego łotrów — to rzecz niemiła... mogą się postraszyć, pochorować.
— Masz słuszność.., cóż więc będzie?
— Niewiem, wprost idę do niéj, a tam zobaczemy, co zechce, trzeba jéj trochę woli zostawić...
Tak rozmawiając szybkim krokiem posuwali się do dworu, ścieżką, która mijając młynek, wioskę i plebanją, wiodła po nad stawem przez ogród do Starego dworu. Juljusz i starzec spieszyli zarówno i wkrótce ujrzeli się pod zarosłemi wałami horodyszcza, które w wielu miejscach ręka ludzka połamała. Świeciły im błyskawice jeszcze przebiegające niebo, przygrywał grom daleki to bliższy a nieustający, ulewa zmieniła się już w deszcz rzęsisty, drobny a gęsty, który zda-