Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

swoich Hryć, a za wałem ukrył część także, by odwrotu zbójcom nie dopuścić. Nakazał wpuścić ich wszystkich, nie dać ujść nikomu. Ludzie z pałkami, siekierami, powrozami, hakami od pożaru i czém kto miał, już się tłumnie schodzić poczynali; jakkolwiek obawiali się oni bandy Jednookiego, która na szerokiéj kraju przestrzeni wsławiła się mordem i grabieżami nocnemi, napadami na dwory i kościoły, zagrzewała ich ochota obronienia swéj pani, i jéj wdowiego mienia.
Jeszcze szeptał ze starszemi i Juljuszem stary, gdy Marja w płaszczyku ze służącą, która drzemiącego Stasia niosła na ręku, ukazała się w ganku.
— Za mną! zawołał Hryć po cichu... ja tylko pójdę z panią na pół drogi, daléj pan Juljusz poprowadzi, ale trafiszże pan, spytał po chwili zastanowienia.
— Za to nie ręczę — odparł wahając się młody człowiek.
— O! to przyjdzie mi pójść z wami i powrócić, rzekł Hryć, czekajcie chwilę, każę sobie podać konia, żebym się prędzéj uwinął.
Marja milcząco powitała Juljusza, które-