łożony, i sad wzrosły bujnie, ale cały z drzew zbyt już postarzałych. Widoków było mało, ale też w owe czasy myśmy widoków z domu nie potrzebowali; napatrzył się dość świata człowiek wycierając go z szablą w ręku, a gdy do siebie powrócił, to mu miléj było w zielonéj zaciszy ukrytemu odpocząć. Dziś wcale inaczéj: — patrzémy daleko w boży świat, patrzémy próżnując z założonémi rękoma w siną dal, jak gdybyśmy chcieli żeby z niéj do nas co przyleciało, i lubiémy widoki z okna, bo się po nie daléj nie pokwapim sami — musim je sobie do izby sprowadzić. W jedną tylko stronę między drzewa, oko wybiegnąć mogło — a tu widać było gumna, stodoły, spichlerze i zabudowania gospodarskie. Dziedziczna izba gospodarska, którą zajmowali jeden po drugim Stareńscy, wychodziła właśnie jedyném oknem swém w ulicę wiodącą na toki.
Takim był dwór, taką wieś była, ale jéj jeszcze nie znacie, boście ją widzieli jakby we mgle i zdala rozwieszoną na pagórkach, i okrytą drzewami. Cudneż to było sioło! jakie Bóg tylko posiał po Wołyniu i to nie wszę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.