Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

okiego i pozostałe dzieci, czego się niespodziewacie... Popadliśmy, ale to nie koniec.
— Zobaczemy! — z udaną odwagą rzekł Hryć.
— A! zobaczemy! — powtórzył rozbojnik szydersko. Jednookiego śmierć nie pójdzie wam płazem! Jest nas dosyć bez trzech co ich macie w ręku i czwartego co leży na ziemi...
Ludzie słuchali, i nikt więcéj nie odpowiedział, więzień spuścił głowę i począł płakać. Łzy to były tak dziwne, że Hryć uczuł je w sercu; wszyscy zdumieli się zkąd wypłynąć mogły... a któż wytłumaczy człowieka?
Rozstawiwszy straże do koła dworu, co pogróżki czyniły konieczném, Hryć sparty na ramieniu Janka powlókł się do swojéj chaty, aby tam rękę przestrzeloną opatrzyć; zasiadł na ławie wśród lamentujących bab, kazał sobie podać z komory maść, którą sam na podobne razy przygotował, gdyż był i lekarzem wioski, i rozpoczął z wesołą twarzą boleśne piérwsze obmycie; stary ani syknął gdy mu flejtuch i sukno kulą wbite nie głęboko wyciągano, sam wskazał jak przemyć i pomógł