Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

kości. U kilku głowy tylko stoczyły się pod nogi, na skroni ich jeszcze znać było zeschłe wieńce z liści dębowych: które ręka pozniejsza odnowić musiała. Dziwne postaci tych kościotrupów, krąg ich otaczający bożyszcze, przejęły trwogą chwilową Juljusza; podniósł głowę, i z podziwieniem ujrzał dopiero nad kamiennym bałwanem u słupa zatknięty w górze błyszczący złocisty krzyż.
Tym krzyżem zwycięzkim, biedni czciciele pamiątek, chcieli uświęcić westchnienie za przeszłością.
— Ty tu wchodzisz ciekawy i trwożny, — rzekł w téj chwili Hryć, ja ze łzą i uszanowaniem; to są dziadowie moi. Patrz! oto ostatni kapłan naprzeciw ołtarza, jeszcze białym uwiniony rańtuchem, u nóg jego leży dębowy wieniec, który składamy w każdą rocznicę jego śmierci, na każde zielone święta. Maim i ten grób wówczas żywotem przypomnień! Za nim szeregiem dziadowie, pradziadowie, praojcowie nasi, zajęli miejsca do koła i oniemieli stoją wierni swemu ołtarzowi, nad którym dziś błyszczy zwycięzki krzyż. — Macież wy, w swojém dzisiejszém