pominało wieśniaka: proste ławy, stół dębowy, cebrzyk z wodą w kątku, na policach garnuszki i kobiałki, tapczan zamiast łóżka, świty wiszące na kołkach. Tylko wielki obraz na ścianie, dziwnie odbijał przy tém co go okrążało, choć prosta dębowa otaczała go rama. Był on jakby oknem, przez które mógł Hryć spójrzeć gdy mu się zrobiło tęskno, na Stare. Malarz utworzył przecudny widok téj wioski, z chatą Hrycia na przedzie, z kościołkiem, zamczyskiem i sinemi w dali lasami.
— To pamięć o mnie dobréj mojéj pani, to jéj piesczoty, — rzekł stary ze łzą w oku wskakując na to co go otaczało.
Dziécię pozostało ze psem i chłopakiem swoim towarzyszem w piérwszéj izdebce. Juljusz usiadł na ławie obok Hrycia.
— A! srodzebo mi tęskno w tém mieścisku, — mówił Soroka — nie mój to świat, a przypomina mi długie lata cierpienia. Trzeba było takich obowiązków jak moje względem tego dziecka, bym tu mógł pozostać i wytrwać; ale też gdy Stasia w świat puszczę a potrzebować mnie nie będzie, o! jakże żwawo, pieszo, o kiju, do mojéj chaty ucieknę!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.