biétę, która także raz tylko w życiu kochała, ale nie ciebie.
Umiéj znieść swoje, byś drugim nie przyczynił cierpienia. Nie życzyłbym nawet żebyś nas odwiedzał, i dla ciebie i dla nas na złeby to wyjść mogło.
To rzekłszy wziął stary za czapkę.
— Pożegnaj Stasia, pojedziemy na przechadzkę na plantacye, tam się rozmówim swobodniéj... ja cię przed nią wytłumaczę z nagłego zniknienia.
Ze łzą w oku przygasłą, Juljusz jak dziecię dając sobą powodować staremu, pocałował Stasia i wyszedł szybko, z sercem ściśnioném. Już byli na progu gdy ich głos znany, ostatni raz brzmiący w uchu młodzieńca, zatrzymał.
— Jakto? panowie wychodzicie? dokądżeto?
— Ja go przeprowadzę, — odpowiedział szybko uprzedzając Soroka — trochę się czuje niezdrów, potrzebuje powietrza i ruchu, przejdziemy się razem.
— Więc, do widzenia, — szepnęła Marja do widzenia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.