gospodarzy przewodniczyło. Zdziwiony ich przybyciem, pośpieszył ku nim z niejakim niepokojem nawet, bo szukał po głowie coby im braknąć mogło, czegoby żądali, wyrzucając już sobie że się tego sam wprzódy niedomyślił. Gromada stała w ganku (niebardzo licznie jakoś zebrana), niemniéj zakłopotana od pana Joachima wszyscy, spoglądali po sobie jakby radząc się, jeden popychał drugiego łokciem naprzód, skrobali się po głowach; widać było że to z czém przyszli nie tatwo im szło wypowiedzieć.
— A! coż mi to powiecie? co chcecie moi kochani? — spytał żywo dziedzic przybliżając się do kupki wieśniaków.
Milczeniem i ukłonem odpowiedzieli mu tylko.
— No, mówcie proszę, bo mi tęskno i tak na sercu, że ot czegoś sam się wprzódy dla was niedomyśliłem, aż mnie prosić musicie.
Znowu pokłonili się starsi, zdawali zachęcać wzajemnie by przemówił który, ale zamilkli; pan Joachim wielkiemi na nich patrząc oczyma:
— Ale coż u Boga tak strasznego, że mi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.