żony zawołał Jan, — tegom to się ja niespodziewał, panicz mnie przecie widzi codzień w kniei i w domu, jak tłukę zwierzynę...
— I talerze.
— No, to i talerze, ale zawsze taki i siła i ochota i krew jest; jak już nie zdużam a trzeba mnie będzie pielęgnować, no to się i ożenię. Gdzież jeszcze paniczowi do mnie!
— Ba! ba! a czwarty krzyżyk poczęty!
— No to coż, choćby i czwarty? wielka mi rzecz! a ja siódmy po cichu zacząłem i nikomu nic nie mówię; czy to się zaraz chwalić. Ja jak się ogolę mam czterdzieści kilka, a panicz w niedzielę na dwadzieścia pięć wygląda.
Joachim rozśmiał się serdecznie.
— Wybornyś mój Janie, ale prawdą a Bogiem, ja czuję że oni mają słuszność, — z cicha dorzucił — tylko mi się diable nie chce.
— A na coż to robić czego się nie chce? podchwycił sługa zrzucając nóż leżący na kominie i chwytając go w powietrzu całą dłonią, tak że się skaleczył do krwi — gromada o sobie myśli, a my o sobie: mogą poczekać.
— Oni mają słuszność, — z westchnieniem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.