powtórzył Joachim — trzeba taki sprobować i do Sasowa pojechać.
Jan tylko głową pokiwał, załamał ręce i stanął jak wryty, nie takiego spodziewał się on wniosku.
— Ha! zresztą, — rzekł desperacko — wola pańska, co to do mnie należy! ale zobaczy pan co z tego będzie; już taką rzeczą wypadnie z polowaniem się pożegnać.
— Albożto... — chciał spytać żywo pan Joachim, ale ten mu przerwał z gwałtownością gaduły.
— Tak! tak! z polowaniem się pożegnać, żona nie da jegomości po naszemu hulać z kniei do kniei, z lasu na łąkę, z łąki na pole, z chartami, z gończemi, z wyżełkiem, trzeba będzie i koło swojéj przepióreczki posiedzieć; a przyjdą zaraz dzieci, przyjdzie za niemi oszczędność djabła warta, ja to wiém, wkrótce dla psów osypki zabraknie, charty poczną się nadto do hładyszek umizgać i kurczęta ściskać, gończe będą wyły po nocach, wyżły w sieni robić nieporządki, i skończy się na tém, że nasza dziatwa zmarnieje, a my podurniejem, ot i po wszystkiém.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.