Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

jest: żeby was wilcy pojadły! nareście dostał się do apteczki stłukł jeden butel, a z drugim powrócił.
Myślał że otwierając flaszę, otworzy rozmowę, ale pan Joachim odezwał się tylko: — Postaw — i wyciągnął się na łóżku.
Jan dorzucił na kominek polano, poustawiał nieszczęśliwe krzesła którym kości gruchotał, starł stoły wszystkie, wymiótł śmiecie po drewkach, raz w raz oglądając się na panicza, a widząc że ten milczy uparcie, spytał sam na ostatek.
— Czy tylko panicz nie chory?
— Nie mój Janie, nic mi nie jest!
— Ale cośbo pan nie swój?
— Owszem, tylkom się trochę zmęczył, bryczki nie lubię, wolę konia.
Ani się nic dopytać! Jana rozpacz i niecierpliwość, o którą mu było nie trudno, porywały; wypadało mu wyjść, szukał powodu do zostania i wściekle porządkował znowu co tylko mu się nadarzało wywracając, łamiąc i sztukując zaraz najnaiwniéj z poruszeniem ramion, które zdawało się winę przypisywać sprzętom, nie obejściu się z niemi. Jan w ta-